Piłkarki ręczne Ruchu są w trakcie wyjazdowej serii w PGNiG Superlidze. W Elblągu pokazały się z bardzo dobrej strony, niestety przegrały jedną bramką ze Startem. W środę – w Lublinie – stawią czoła mistrzowi Polski i liderowi tabeli.
Na początku sezonu „Niebieskie” miały w terminarzu trzy mecze u siebie, ale… nie miały formy. Efektem były trzy wysokie porażki. Po zmianie trenera – Marko Brezicia zastąpił Michał Boczek – chorzowianki prezentują się znacznie lepiej. Walczą z wyżej notowanymi zespołami jak równy z równym, także na wyjazdach.
W minioną niedzielę Ruch toczył zażarty bój ze Startem Elbląg, czwartą ekipą tabeli PGNiG Superligi. W 48. minucie po bramce najskuteczniejszej w szeregach „Niebieskich” Marceliny Polańskiej (łącznie 5 goli) był remis 23:23. Później jednak chorzowianki „zacięły się” na prawie 10 minut. Start zdobył cztery bramki z rzędu, Ruch odpowiedział w samej końcówce tylko trzema (i przegrał 26:27).
– Zagraliśmy w Elblągu mecz na styku, po ciężkiej, ośmiogodzinnej podróży. Zabrakło naprawdę niewiele. Najważniejsze, że dziewczyny walczą i w zespole jest dobra atmosfera. Gdy oglądałem ich mecze z początku sezonu, to wyglądało to tak, jakby nie wierzyły w to, że mogą grać jak równy z równym – mówi nam trener KPR Ruch Michał Boczek.
Problemem „Niebieskich” jest niestety terminarz. Po wspomnianej serii trzech meczów u siebie muszą teraz – na początku drugiej rundy – trzykrotnie zagrać w obcych halach. Po potyczce w Elblągu czekają je spotkania w Lublinie i Jarosławiu.
Pierwsze z nich już w środę (6.11., godz. 18.00). Ruch zagra z mistrzem Polski i liderem tabeli MKS-em Perłą Lublin. Zespół Roberta Lisa w tym sezonie wygrywa jak leci (osiem zwycięstw w ośmiu meczach) i ma aż dziewięć punktów przewagi nad wiceliderem z Lubina. – Kiedyś jednak musi być ten pierwszy raz – uśmiecha się trener „Niebieskich”, licząc po cichu na sensację.
By do niej doszło, chorzowianki muszą ograniczyć do minimum liczbę błędów.
– Gramy cały czas na dużym procencie błędów własnych. Wprawdzie popełniamy ich mniej niż na początku sezonu – obliczyłem, że jesteśmy o 50 proc. do przodu – ale jednak wciąż za dużo – zauważa na koniec Michał Boczek.