Na cztery mecze przed zakończeniem sezonu piłkarki Ruchu Chorzów nie mają już szans na uniknięcie spadku. Działacze, trener i zawodniczki po cichu liczą na to, że zespół jednak pozostanie w PGNiG Superlidze Kobiet. Opcje są dwie.
Porażka 29:37 z Eurobudem JKS Jarosław przesądziła sprawę. Na cztery mecze przed zakończeniem sezonu „Niebieskie” tracą 12 pkt. do siódmego w tabeli Startu Elbląg. Nawet gdyby wygrały wszystkie spotkania, nie wyprzedzą tego zespołu (z uwagi na mniejszą liczbę bramek w meczach bezpośrednich ze Startem).
Chorzowiankom pozostaje więc honorowo zakończyć sezon i przygotowywać się do kolejnego. Najprawdopodobniej w pierwszej lidze, choć… istnieje jeszcze cień szansy na zachowanie miejsca w elicie. Jak to możliwe?
Opcje są tak naprawdę dwie. Pierwsza to problemy z licencją któregoś z klubów uprawnionych do gry w zawodowej Superlidze.
– Patrzę na to, co się dzieje w lidze. Niektóre drużyny sprzedają wszystkie zawodniczki, nie wiem, czy dostaną licencję. W okresie licencyjnym może się wydarzyć dużo niespodzianek. Oczywiście nikomu źle nie życzę, ale w razie czego jesteśmy przygotowani – podkreślił Klaudiusz Sevković w rozmowie z TVP Sport.
Kilka tygodni temu Ruch złożył wniosek licencyjny na sezon 2021/22, gdy nie było jeszcze przesądzone, że zajmie ostatnie, spadkowe miejsce w tej edycji rozgrywek.
Po sportowym spadku „Niebieskich” ich miejsce powinien zająć najlepszy zespół pierwszej ligi. Wyłoniony on zostanie w barażu, który 22 maja odbędzie się w Markach. Karkonosze Jelenia Góra (mistrz grupy B) zmierzą się z Koroną Handball Kielce (mistrz grupy C). Z udziału w turnieju barażowym zrezygnował mistrz grupy A pierwszej ligi – Sambor Tczew.
Nieoficjalnie wiadomo, że jedynie Korona jest gotowa sprostać wymogom licencyjnym (główny wymóg, odstraszający wielu pierwszoligowców, to gwarantowany budżet w wysokości minimum 1 mln złotych netto). Najpierw jednak kielczanki muszą uzyskać sportowy awans, pokonując ekipę z Jeleniej Góry.
Druga opcja dla Ruchu na pozostanie w elicie to powiększenie Superligi. Odkąd powstała w Polsce liga zawodowa pań (przed sezonem 2019/20), gra w niej tylko osiem zespołów. Jak na prawie 40-milionowy kraj, bardzo mało. Wystarczy przypomnieć, że przed wprowadzeniem zawodowstwa w najwyższej klasie rozgrywek występowało 12 ekip.
– Mamy nadzieję, że w przyszłym sezonie nadal będziemy w Superlidze, a tych drużyn będzie zdecydowanie więcej – powiedziała Patrycja Chojnacka. – Cały czas mówię, że ta liga powinna być większa. Im więcej drużyn w Superlidze, tym więcej zawodniczek może w niej grać, tym wyższy może być poziom. Dziś mamy osiem zespołów i kisimy się we własnym sosie – dodał Klaudiusz Sevković (obie wypowiedzi z rozmów z TVP Sport).
Także trener Ruchu Vit Teleky podkreśla, że Polska zasługuje na przynajmniej 12-zespołową Superligę. Ku przestrodze podaje przykład Ukrainy. W tym kraju w najwyższej klasie rozgrywkowej jest tylko 6 zespołów. Mocno obniżył się poziom i ucierpiała na tym reprezentacja. Nasza kadra także doznała ostatnio bolesnej porażki w eliminacjach MŚ 2021, przegrywając decydujący dwumecz z Austrią.
– Za trzy lata nie będzie miał kto grać w reprezentacji Polski. Prawie w każdym zespole są zawodniczki z zagranicy. Polskie zawodniczki praktycznie nie mają gdzie grać – mówił trener Teleky.
Problem w tym, że o powiększeniu ligi mówi głównie Ruch, poza tym – o czym już wspomnieliśmy – nie widać tłumu chętnych do awansu (poza Koroną Kielce).
Wpuszczenie kolejnych klubów do elity musiałoby wiązać się z obniżeniem wymogów licencyjnych, co wydaje się mało prawdopodobne. Obecnie wszystko zmierza ku temu, że „Niebieskie” w przyszłym roku grać będą na zapleczu Superligi.