Wczoraj na Stadionie Śląskim odbyła się konferencja prasowa poświęcona meczowi z Śląskiem Wrocław, ale też powrotowi Ruchu do Chorzowa.
– Oczekiwaliśmy na powrót do Chorzowa. W Gliwicach poczuliśmy się już troszeczkę zadomowieni, a teraz czeka nas nowe miejsce i nowe wyzwanie. Czuć ekscytację. Przyjeżdżając dzisiaj na Stadion Śląski, wszystko pachnie nowością. Liczymy, że sama obecność w Chorzowie oraz wsparcie kibiców będą nam sprzyjały – cytuje Jarosława Skrobacza, trenera Ruchu Chorzów portal Niebiescy.pl.
Pierwszym rywalem Niebieskich po powrocie do Chorzow będzie drużyna Śląska Wrocław, która w ostatniej kolejce rozgromiła Legię Warszawa 4:0.
Trzeba jednak pamiętać, że „Kocioł czarownic” jest dla Niebieskich łaskawy.
Wielkim wydarzeniem były Wielkie Derby Śląska z Górnikiem Zabrze. W 2008 na to prestiżowe starcie akredytowało się 429 dziennikarzy, także z Niemiec, Anglii i Irlandii, sprzedano wszystkie 41 tys. biletów.
Rok później Niebiescy przegrali tam z Górnikiem 0:1. W chorzowskich barwach wystąpił wtedy obrońca Maciej Sadlok, dziś też grający w Ruchu.
Chorzowianie podejmowali też rywali na Stadionie Śląskim, bo nie mieli jeszcze podgrzewanej murawy u siebie. Ostatnie ligowe spotkanie rozegrali tam 23 maja 2009, kiedy pokonali ŁKS Łodź 2:0. To spotkanie obejrzało 6,5 tys. widzów.
Obecnie trybuny mogą pomieścić nieco ponad 54 tysiące ludzi. Stadion w Gliwicach, gdzie Niebiescy grali przez ostatnie kilka miesięcy, ma pojemność pięć razy mniejszą. Zwykle wszystkie bilety na mecze Ruchu były wyprzedane.
– Doskonale wiemy, że w tej lidze nie ma spotkań łatwych. Jeśli ktoś na takie liczy, to bardzo szybko jest sprowadzany na ziemię. Obojętnie z kim się gra, trzeba być solidnym, skoncentrowanym i w naszym przypadku wznosić się na wyżyny umiejętności, żeby realnie myśleć o punktach. Wszystko się może zdarzyć. My nie jesteśmy w tej lidze chłopcem do bicia. Nie jest tak, że ktoś nas bardzo mocno dominuje i nie jesteśmy zespołem, który bardzo mocno odstaje. Wyniki na pewno mogły być lepsze i sami tego oczekiwaliśmy. Z każdym rywalem musimy wznosić się na wyżyny – tłumaczy J. Skrobacz.