Andrzej Szłapa: Chcę, by Clearex pokazał śląski charakter (wywiad)

Andrzej Szłapa: Chcę, by Clearex pokazał śląski charakter (wywiad)
Andrzej Szłapa podczas jednego z meczów Cleareksu w Lidze Mistrzów - w 2007 r. z Hapoelem Ironi Rishon Lezion (Izrael)Fot. Adrian Ślązok

– Kiedyś, gdy zdobywałem z Cleareksem mistrzostwo, rywale nas się bali. Pytanie przed meczem brzmiało: ile wygramy i kto strzeli bramki. Teraz budujemy nowy zespół, ale od pierwszego spotkania nastawiamy się na zwycięstwo. Na pewno nikomu nie oddamy pola – podkreśla Andrzej Szłapa, który w sobotę zadebiutuje w roli trenera chorzowskiego zespołu.

Legendarny zawodnik Cleareksu, pięciokrotny mistrz Polski z tym zespołem (2000-02, 2006-07), po wielu latach powrócił do Chorzowa i rozpoczął nowy rozdział w tym klubie – tym razem jako trener. Z Andrzejem Szłapą rozmawialiśmy przed inauguracją sezonu Statscore Futsal Ekstraklasy. Nie tylko o przyszłości, także o złotej erze Cleareksu.

Andrzej Szłapa zadebiutuje na ławce chorzowskiego zespołu w sobotnim (11.09.) meczu z Piastem Gliwice, w hali MORiS (początek o godz. 20.00, transmisja na WP Pilot).

– Kiedy po wielu latach spędzonych w Rekordzie Bielsko-Biała pojawiłeś się w hali w Chorzowie, już jako trener Cleareksu, wspomnienia odżyły?

– Oczywiście, zawsze odżywały, gdy przyjeżdżałem tutaj z zespołami, w których grałem – z Wisłą Kraków czy Rekordem Bielsko-Biała, a później już jako trener Rekordu. Sentyment pozostał, tyle lat się tutaj grało. To były moje złote lata, jeśli chodzi o zawodnika. Sukcesy, fajna forma… Najlepszy mój okres w karierze.

Andrzej Szłapa od czerwca br. jest trenerem Cleareksu Chorzów. Fot. clearex-chorzow.pl

– Naszpikowany znakomitymi postaciami polskiego futsalu Clearex co roku walczył o złoto. Nie mogło być inaczej.

– Dokładnie. Zdobyliśmy pięć mistrzostw Polski, były wicemistrzostwa, jeden brązowy medal, Puchar Polski. Graliśmy w Lidze Mistrzów. To była jedna wielka przygoda.

– Byliście niczym „dream team”?

– Na tamte czasy można tak powiedzieć. Prezes Zdzisław Wolny starał się ściągać najlepszych zawodników do Cleareksu i budować drużynę na kolejne mistrzostwa oraz na Ligę Mistrzów. Choć trzeba przyznać, że zawsze jakiś mocny rywal w Polsce się zjawił – albo PA Nova Gliwice, albo Baustal Kraków chciały z nami powalczyć o mistrzostwo i czasem to one były lepsze.

– W kilku sezonach Clearex miał okazję zaprezentować się w pucharach i mierzyć się z najsilniejszymi ekipami Starego Kontynentu. Któryś mecz wspominasz szczególnie?

– Były dwa takie mecze – ze Spartakiem Moskwa i Action 21 Charleroi. Zawsze do tych dwóch spotkań się wraca. Mecz ze Spartakiem, wygrany 5:4 (w listopadzie 2001 r. – przyp. red.), był wielkim sukcesem, a zarazem naszym debiutem w pucharach. Spartak wysoko podniósł nam poprzeczkę. Mocno się nabiegaliśmy, graliśmy rewelacyjnie w obronie, Marcin Kwiatkowski bardzo dobrze spisywał się w bramce. Determinacja była w nas duża, wygraliśmy ten mecz kontrami.

– Spartak był faworytem meczu w Chorzowie, ale zdołaliście go pokonać. Czuliście się mocni przed starciem z Rosjanami?

– Układ w zespole był taki, że ogólnie czuliśmy się mocni, nie baliśmy się nikogo. Wcześniej jeździliśmy na turniej do Genku w Belgii, gdzie graliśmy m.in. z reprezentacją Sao Paulo i innymi silnymi zespołami. Nie robiło na nas wrażenia, kim jest nasz rywal. Później w pucharach przyszło nam zmierzyć się m.in. z Playas de Castellon, Interviu Boomerang czy Murcią – najmocniejszymi drużynami z Hiszpanii. Podchodziliśmy do nich jak do każdego kolejnego przeciwnika.

– Po wspomnianym zwycięstwie ze Spartakiem pokonaliście także słowacki Program Dubnica, co dało Cleareksowi awans do finałowego turnieju w Lizbonie.

– W pierwszej edycji Ligi Mistrzów w finale występowała ósemka. To był największy sukces w historii klubu, a nie wiem, czy nie całego polskiego futsalu, bo tak daleko już nikt nigdy nie doszedł. Wiadomo, były inne czasy, teraz w Europie mocnych drużyn jest więcej, a prawie każda ma w swoich szeregach Brazylijczyków. Ciężej jest odnieść sukces.

– Wspomniałeś o drugim spotkaniu – z Action 21 Charleroi. W grudniu 2006 r. Clearex ponownie walczył o turniej finałowy Ligi Mistrzów – tyle że miejsca w nim były tylko cztery.

– Wygrana w tym meczu dawała nam awans do najlepszej czwórki w Europie. Było tak blisko… Musieliśmy wygrać i prowadziliśmy z Belgami już 3:1. Rywal wycofał jednak bramkarza, a grając w przewadze, strzelił nam dwie bramki i to on wywalczył awans. Człowiek do dziś mocno ubolewa nad tym, że mogliśmy być w Final Four.

– Od spotkania ze Spartakiem do meczu z Charleroi minęło ponad pięć lat. Clearex w tym czasie ewoluował. W wyjściowej czwórce nie zmienił się tylko jeden zawodnik – Andrzej Szłapa.

– Pierwsze sukcesy odnosiliśmy z Krzyśkiem Jasińskim, Krzyśkiem Kuchciakiem i Jarkiem Kaszowskim. Mieliśmy mocne punkty w defensywie, a ja z Krzyśkiem Jasińskim dobrze się rozumiałem. Później pierwsza czwórka się zmieniła. Doszli zawodnicy z Krakowa – Filipczak, Marzec, Leśniak. Graliśmy bardziej kombinacyjnie, taką „krakowską gierkę”. Dobrze mi się współpracowało z Filipczakiem, Marzec miał dobre uderzenie, a Leśniak zabezpieczał tyły. Fajnie się uzupełnialiśmy. Nie mogę jednak ocenić, która z tych dwóch czwórek była silniejsza. W obydwu grało mi się dobrze i obydwie mile wspominam.

– W sezonie 2001/02 Clearex wygrał wszystkie mecze w sezonie, co później nie udało się już nikomu. Można powiedzieć, że przed Waszymi meczami pytanie nie brzmiało: „kto wygra”, lecz „ile dziś będzie”?

– Tak się kiedyś do tego podchodziło. Byliśmy na tyle mocni, a cała reszta nas się bała, że było tylko pytanie: „kto strzeli bramki w tym meczu” i „ile wygramy”. Nie tylko w tym sezonie, w którym wygraliśmy wszystko. Treningi prowadzone m.in. przez Gotharda Kokotta czy Marka Bębna były profesjonalne, my też podchodziliśmy do tego profesjonalnie, większość z nas grała wtedy na dużych boiskach. Było to fajnie połączone. Do tego bardzo ważna była organizacja w klubie. Przewyższaliśmy wszystkich w Polsce w tym względzie.

– Na meczach Cleareksu w złotej erze klubu hala MORiS pękała w szwach. Czuliście, że musicie zrobić show, bo np. skromne 3:2 nikogo nie zadowoli – ani kibiców, ani prezesa?

Na pewno. Sami na siebie byliśmy źli, jak mecz nam nie wychodził, gdy było ciężko. A takie mecze się zdarzały, bo przecież każdy chciał wygrać z Cleareksem. To myśmy zapełniali hale – nie tylko naszą, ale także inne. Jak graliśmy na wyjeździe, to też z reguły hale były pełne. W pewnym momencie może już trochę nasyciliśmy kibiców, mogli pomyśleć, że skoro wygrywają wszystko, to nie ma sensu iść na mecz. Ludzi nadal było dużo, ale już nie pełna hala. Jednak gdy przyjeżdżał rywal, który mógł nam zagrozić, znów był komplet. Staraliśmy się grać i skutecznie, i ładnie dla oka, żeby fajnie było na to patrzeć.

– Od 2000 do 2008 r. regularnie zdobywałeś medale z Cleareksem – 5 złotych, 3 srebrne i jeden brązowy. W końcu jednak doszło do przebudowy zespołu i w 2010 r. pożegnałeś się z chorzowskim klubem.

– W tamtym okresie zmieniła się polityka klubu. Rozmawialiśmy z prezesem Wolnym, uznaliśmy, że to jest ten moment, w którym nie będziemy walczyć o najwyższe cele, więc może warto byłoby zmienić klub. Akurat tworzyła się Wisła Krakbet Kraków. Błażej Korczyński był w niej trenerem, zadomowił się w niej Krzysiek Kusia, z którym grałem w Cleareksie. W Wiśle zdobyliśmy Puchar Polski i Superpuchar Polski oraz dwa wicemistrzostwa.

– Następnie przeniosłeś się do Rekordu Bielsko-Biała, w którym dokładałeś trofea do swojej bogatej kolekcji.

– Do Rekordu trafiłem jako grający trener, najpierw u boku Andrei Bucciola, a potem Adama Krygera. W 2013 r. zdobyliśmy Puchar Polski – pierwsze trofeum w tym klubie. Rok później mistrzostwo Polski, pierwszy tytuł Rekordu. Następne dwa sezony kończyliśmy z brązowym medalem, a w międzyczasie zostałem trenerem bielskiego zespołu. Zdobyłem z nim później pięć mistrzostw Polski (z rzędu, od 2017 do 2021 r.)

– Płynnie przeszedłeś od zawodnika do trenera. Przyszło Ci to łatwo?

– Nie, to było trudne, bo po pierwsze trzeba było skończyć z graniem. Wiedziałem, że jak przyjmę propozycję od prezesa Szymury, żeby zostać trenerem, to nie było szans tego łączyć. To zbyt poważna sprawa. Decyzja była więc świadoma, ale trudna. Musiałem ją podjąć, bo wiedziałem, że to dla mnie wyzwanie i szansa. Po drugie, trener a zawodnik to dwa różne światy. Ci, którzy przeszli tę drogę, wiedzą, że rola trenera oznacza dużo więcej pracy, nieprzespanych nocy, obowiązków. Zawodnik ma jednak luksus – przychodzi na trening, robi swoje, nie do końca jest za wszystko odpowiedzialny. Moim zdaniem dobry trener bierze bowiem pełną odpowiedzialność za wszystko.

– Gdy byłeś zawodnikiem, miałeś wpływ na to, co dzieje się na boisku. Jako trener czujesz się tego pozbawiony?

– Moim zdaniem jako trener nadal mam duży wpływ. Przygotowuję zespół do sezonu, a potem do danego meczu. Ustalam taktykę, stałe fragmenty, wyjście z pressingu, atak pozycyjny, obronę. Przekazuję zawodnikom rzeczy, które drużyna ma robić. Trener może pomóc, ale wiadomo, że w najważniejszych momentach i tak to zawodnik decyduje. Ci najlepsi dają od siebie coś więcej. Potrafią wygrać pojedynek jeden na jeden, zagrają jakieś podanie, które nie jest wyćwiczone.

– Obserwujesz, jak futsal zmieniał się na przestrzeni kilkunastu lat. Kiedyś było więcej miejsca na improwizację. Zgodzisz się ze stwierdzeniem, że dziś bronić potrafi już każdy zespół i dużo ciężej jest zaskoczyć słabszego rywala?

– Mogę to powiedzieć na podstawie pracy zarówno w Ekstraklasie, jak i w grupach młodzieżowych. Już podczas pracy z młodzieżą ciężko było kogoś zaskoczyć, każdy miał tę obronę opanowaną. Obecnie w Ekstraklasie każdy potrafi bronić, atakować, każdy ma dobre stałe fragmenty gry. Trzeba mieć coś więcej. Albo jakieś nowsze rzeczy, albo lepsze wybory, które podejmują zawodnicy. W dawnych czasach przygotowanie fizyczne plus umiejętności indywidualne to był klucz. Dziś trzeba być mocno uniwersalnym.

– Jaki moment w Rekordzie wspominasz najmilej?

– Na pewno występ w Elite Round Ligi Mistrzów na turnieju w Barcelonie, w 2018 r. Awansowaliśmy do finałowej „16” LM po wygraniu grupy na Łotwie. Pokonaliśmy 7:0 Nikars Ryga, który prowadził obecny trener Piasta Gliwice Orlando Duarte. Później wygraliśmy z niemieckim Hohenstein-Ernstthall 5:1 i w ostatnim meczu wystarczał nam remis z rumuńską Timisoarą. To była walka na noże. Zagraliśmy dobrą pierwszą połowę, prowadziliśmy 1:0, ale w drugiej nas zdominowali. Doprowadzili do remisu, grali lepiej od nas, ale utrzymaliśmy 1:1. Awans do Elite Round był dla mnie bardzo cenny.

– Na turnieju rozgrywanym w Palau Blaugrana potrafiliście zaskoczyć samą Barcelonę.

– Co ciekawe, kilka miesięcy wcześniej pojechaliśmy do Barcelony na dwa sparingi. Przegraliśmy 0:11 i 1:7. W Lidze Mistrzów całkowicie zmieniliśmy styl gry, m.in. obronę. Prowadziliśmy 1:0, do przerwy był remis 1:1. Mieliśmy trzy sytuacje po kontrach, których jednak nie wykorzystaliśmy. Po błędzie indywidualnym straciliśmy drugiego gola, a po wycofaniu bramkarza – trzeciego. Mimo porażki zagraliśmy dobry mecz, napsuliśmy Barcelonie dużo krwi. Wcześniejsze spotkanie z rosyjskim Gazpromem-Jugrą Jugorsk także było na styku (3:4 – przyp. red.).

– Przygoda z Rekordem mogła potrwać dłużej?

– Nie. Uznałem, że po 9 latach w tym klubie – trzech jako zawodnik, sześciu jako trener – przyszedł czas na zmiany. Skończył się pewien okres dla mnie i dla klubu. Potrzebowałem nowych wyzwań, drużyna nowych impulsów. Na początku 2021 r. ustaliliśmy to z władzami Rekordu, a na przełomie stycznia i lutego powiedziałem to piłkarzom. Tylko oni wiedzieli, że odchodzę. Później, gdy wiadomo było, że Clearex poszukuje trenera, zadzwonił do mnie ówczesny prezes Andrzej Leszczyński. Odbyliśmy dwie rozmowy, spotkaliśmy się. Powiedziałem, jak wyobrażam sobie pracę w Cleareksie i dogadaliśmy się.

– W jednym z wywiadów wspomniałeś, że Rekord, który prowadziłeś, można porównać tylko z jednym zespołem – Cleareksem z najlepszych lat.

– Jedna rzecz była charakterystyczna dla obecnego Rekordu i ówczesnego Cleareksu. Już w szatni „prowadziliśmy” 1:0, a rywale „przegrywali”. Wiadomo: była motywacja ich trenerów, przygotowanie, ale w głowie naszych przeciwników i tak zostawało to, że „gramy z Cleareksem” albo „gramy z Rekordem”. Czułem to jako zawodnik w Chorzowie, czułem także jako trener w Bielsku-Białej. Oczywiście każdy chciał z nami wygrać, ale chcieć nie znaczy móc. Jeśli jednak tak się stało, to dla rywala było to niczym mistrzostwo świata.

– Jaka jest Twoja wizja zespołu? Jak ma grać Clearex pod wodzą Andrzeja Szłapy?

– Bardzo ważna jest defensywa. Chciałbym, żebyśmy grali bardzo agresywnie w obronie, pokazali śląski charakter. To jest dla mnie ważne. Latem pozyskaliśmy trzech zawodników z tego regionu. Bartłomieja Sitkę obserwowałem wcześniej, był u mnie kiedyś na testach w Rekordzie. Gra Michała Dubiela zawsze mi się podobała – jego kultura gry, lewa noga. Jak spotykaliśmy się z AZS UŚ Katowice, to zawsze na niego zwracałem uwagę. Wiadomo, że w pewnym momencie był w dołku, ale wiedziałem, że może zmienić klimat i będzie całkiem inaczej. Widać to było w sparingach, dopóki nie odniósł kontuzji (Dubiel nie wystąpi w pierwszych dwóch spotkaniach z powodu urazu kolana – przyp. red.). Natomiast Szymon Cichy to zawodnik Rekordu, miałem go w Bielsku-Białej jako młodzieżowca. Wiem, że jest bardzo ambitny, chce się rozwijać. Bardzo chciał grać w Cleareksie i to zaważyło na tym, że tutaj jest. Zresztą każdy z nich chciał grać w Cleareksie. To było dla mnie i dla prezesów ważne, że chcą zostawić zdrowie i się pokazać.

– W Cleareksie spotkałeś Krzysztofa Salisza i Szymona Łuszczka, z którymi grałeś w 2010 r. w Chorzowie. Jak się do Ciebie zwracają?

– Mówią „trenerze”, ale poza treningami mówimy sobie „na ty”. Po podjęciu pracy w Cleareksie spotkałem się z Szymonem, chciałem sobie z nim omówić pewne rzeczy, dobrze się znamy. Szymona i Krzyśka nie prosiłem, żeby mówili mi „trenerze”, ale tak się odnoszą, jest szacunek.

– W okresie przygotowawczym Clearex rozegrał sześć sparingów – zaczął od meczu z Rekordem Bielsko-Biała (4:5), później zaś spotykał się głównie z pierwszoligowcami (cztery zwycięstwa i remis). To celowy zabieg?

– Mam taką zasadę, że nie chcę grać z zespołami ekstraklasowymi przed sezonem. Wolę grać albo z zagranicznymi, albo z pierwszą liga. Jak ktoś popatrzy na historię Rekordu, to nie wiem, czy graliśmy kiedykolwiek sparing z rywalem z Ekstraklasy. Często rywalizowaliśmy za to z Sośnicą Gliwice czy Tychami. Natomiast co do sparingu z Rekordem, zapytanie wyszło z jego strony. Wiadomo, ze Rekordowi się nie odmawia, dla nas też to było cenne doświadczenie. W pierwszym meczu chciałem zobaczyć, jak wyglądamy. Zagraliśmy dobrze, zobaczyliśmy, że zespół jest na tyle dobry, że można coś fajnego zbudować.

– Clearex w ostatnich sezonach miał w Ekstraklasie pewien problem – często gubił punkty w meczach z teoretycznie słabszymi rywalami (a na najlepszych mobilizował się wyjątkowo).

– Też to obserwowałem w poprzednich sezonach, rozmawiałem z chłopakami, którzy mówili, że był problem w meczach z niżej notowanymi rywalami. Między innymi dlatego umówiliśmy sparingi z AZS UEK Kraków, Widzewem Łódź, Come-On Kobierzyce, FC Siemianowice i Sośnicą Gliwice. Chcieliśmy na tle pierwszoligowców przećwiczyć pewne rzeczy, sprawdzić, czy będzie to funkcjonowało, czy nie.

– Na pytanie o cel na dany sezon trenerzy Cleareksu zazwyczaj odpowiadali „Gramy o mistrza”.  Jaki jest cel postawiony przed Tobą?

– Od prezesów usłyszałem, że mamy długofalowy, trzyletni plan i tak do tego podchodzimy. Rozmawialiśmy o trzech latach, w których mamy zbudować mocny zespół.

– Z nowym prezesem Cleareksu Wojciechem Dobrzyńskim znasz się jeszcze z boiska.

– Graliśmy razem z prezesem, znamy się bardzo dobrze. Mieliśmy kontakt, gdy byłem trenerem Rekordu i w ogóle nie było mowy o tym, że będę tutaj. Cały czas także pomagaliśmy sobie w różnych sprawach z Andrzejem Leszczyńskim (poprzedni prezes, obecnie wiceprezes – przyp. red.) czy z prezesem Zdzisławem Wolnym. Nigdy nie odcinałem się od Cleareksu, zawsze raz na jakiś czas rozmowa była.

– Zdarza Ci się jeszcze zagrać w piłkę?

– Tak. Nadal gram w lidze biznesu w Rekordzie. Niedawno grałem w mistrzostwach Bielska-Białej na dużym boisku – wystąpiły w nich m.in. Rekord, Podbeskidzie, Orły Bielska, Wilamowice. Jak widać, całkowicie grania nie porzuciłem.

– Zapytałem o to celowo. W lutym 2021 r. ówczesny trener Cleareksu Mirosław Miozga – który grał z Tobą w mistrzowskim zespole – z konieczności wystąpił w meczu Ekstraklasy, gdy drużyna przeżywała problemy kadrowe.

– O nie, nie, mówię kategorycznie nie (śmiech). Aż w takiej formie to nie jestem. W razie kłopotów mamy w zespole młodzieżowców, są ludzie do grania. Jak będzie trzeba, to zagrają w sześciu. Na pewno beze mnie.

– W sobotę zadebiutujesz na ławce Cleareksu w meczu Futsal Ekstraklasy. Do Chorzowa przyjedzie brązowy medalista poprzedniego sezonu, Piast Gliwice. Zapewne jak po swoje.

– Na pewno jest kilka drużyn, które albo głośno, albo po cichu mówią o zdobyciu mistrzostwa Polski. Rekord to faworyt nr 1, jest także Constract Lubawa, Piast Gliwice, mocno wzmocniło się Leszno. Komprachcice także mają ciekawy skład, jeśli chodzi o transfery zagraniczne.

– A gdzie w tym wszystkim widzisz Clearex?

– Na pewno nie będzie drużyny, która przyjedzie i łatwo sobie z nami wygra. Myślę, że pokażemy to już w pierwszym meczu. Nastawiamy się na zwycięstwo z Piastem. Tak pracujemy i na pewno nie oddamy pola. Mam nadzieję, że siedem tygodni, które przepracowaliśmy, wystarczyło nam, by się dobrze przygotować do sezonu. I powtórzę: działamy długofalowo. Myślę, że czas będzie pracował na naszą korzyść.

– Dziękuję za rozmowę.

Jeszcze więcej wiadomości z Chorzowa